Pomysł na rejs morski zrodził się w naszych głowach jeszcze w grudniu 2024r. Wtedy to, dzięki życzliwemu podejściu Pana Dyrektora Marka Cyconia , zaczęliśmy przygotowania: znaleźliśmy jacht odpowiadający naszym oczekiwaniom – duży i przestronny, posłuszny na fali i dzielny na wietrze. Wybór padł na Dufour 460 GL, ponad 14-metrową jednostkę z francuskiej stoczni mieszczącej się w atlantyckim La Rochelle (nota bene ostatniej twierdzy hugenotów we Francji).
Dwa stare wilki morskie (ale ciągle jeszcze sprawne) zgarnęły siedmioro wilcząt, którym od kilku lat rosną prawdziwe kły i pazury (ekhm… patenty żeglarskie gdzieś tak od 3 lat), a życie codzienne nakazuje gnać za marzeniami poza linią horyzontu.
Miesiącami dogrywaliśmy szczegóły trasy, wyżywienia, atrakcji turystycznych. Ocenialiśmy nasze możliwości psychofizyczne, sposoby walki z przeciwnościami, tworzyliśmy plany awaryjne.
I w końcu przyszedł ten dzień – 10 października 2025r. Szybki start busami spod Areny (MarkosBus – pozdrawiamy), wjeżdżamy w Słowację i… bęc – utknęliśmy w stadzie krów. Wszędzie dookoła nas były rogate łby. Ewidentnie nie znały się na przepisach drogowych. Przymusowy postój, wielokrotna wymiana wzrokowa z bykami…całe szczęście karoserie naszych samochodów pozostały nietknięte. Po 10 godzinach podróży przyszedł czas na zasłużony odpoczynek w Nagykanizsa , tuż przy granicy węgiersko-chorwackiej. Luksusowa willa przyjęła nas na jedną noc.
W sobotę, w znakomitej kondycji dotarliśmy do Trogiru – naszego portu macierzystego. Szybciutko wskoczyliśmy w krótkie spodenki i sandały. Tak po prostu.
Przejęcie jachtu okazało się formalnością. Upchnęliśmy nasze bagaże, przygotowaliśmy nocleg. Szybka kolacja i spanko. Jutro o poranku przecież płyniemy.
Śniadanie upłynęło nam pod dyktatem wachty sora Czecha – jajecznica z 30 jajek plus dodatki. Podobno sam Pan Czech mieszał jaja osobiście. Nasza kuchnia przez cały rejs była również uzupełniana przez warzywa i owoce z lokalnych targowisk, co bardzo sobie ceniliśmy.
Ale do brzegu – przed nami ponad 30-godzinna żegluga do Dubrownika – historycznej perły Adriatyku. Pora dzienna to była bajka – lekki wiatr pozwolił nam dograć żeglarsko załogę. Czas mijał szybko, żołądki grały marsze wojenne. Kotlet schabowy, ryż z koreańskim kimchi, pomidory z oliwą i chleb. Udoskonalona dieta śródziemnomorska odkryła przed nami pierwsze tajemnice. Wyjątkowo też wspominamy pierwsze spotkanie z Caroliną Reaper, bezlitosną królową papryk. Obiad zakończył sielankę. Z godziny na godzinę wiatr zaczął się wzmagać, a bezlitosna fala w baksztagu zaczynała gasić nastroje. Pomimo to wachty działały jak to w Zakonie. Przeplataliśmy czas wspomnieniami a to o Korsyce, Elbie, Kornatach… i o sztormach, dziewczynach i chłopakach sprzed lat… Ale danina dla Neptuna zbliżała się nieuchronnie. Aż przyszła noc. Przywiało, rozmowy ucichły. Z kolacji zrezygnowała połowa załogi. Tylko
twardziele zażądali studenckiego ramenu (taki japoński rosół, no prawie…). Fala rosła, kisiel nie pomagał, ramen zabrał Neptun.
Najgorzej było od 3.00 do 6.00 u wybrzeży wyspy Mljet (25/30 mil morskich przed Dubrownikiem). Wiatr wymusił na nas zmianę kursu – na południe, tak by schronić się przed falą i nie katować już załogi ciągłym huśtaniem. W tych warunkach, dzięki księżycowi widzieliśmy zarys wysp wokół nas, światła latarni morskich migających do nas specjalnymi kodami. Od 4 rano fala zanikła. Skały Mljetu wytłumiły rozkołys morza. Wiatr pozostał.
Do mariny ACI w Dubrowniku dotarliśmy około południa. Luksus czasowy plus ciepła woda pod prysznicem, pełne słońce i zwiedzanie starego miasta. Powoli wracały uśmiechy. Plus obiad. Niektórzy ostatni posiłek zjedli 16 godzin wcześniej. Cukinia, mięsko mielone, makaron i pesto bazyliowe – to naprawdę poprawiło nam samopoczucie (pozdrawiamy Kubę Żuka z 19 WDH – twórcę tego dania w żeglarskim, kubrykowym jadłospisie).
Dubrownik urzekał historią i architekturą. Opowieść ta nie ma tu sensu – to trzeba zobaczyć.
Następnego dnia podnieśliśmy kotwicę i ruszyliśmy na Korczule, kolejną wyspę na naszym rejsie. I tu wszyscy orzekli jednoznacznie – piękny port i starówka. Wyjątkowy klimat – zupełnie nie przypominający turystycznego deptaka. Tu warto wracać za każdym razem. Port i statki w Korczuli były imponujące. Czysta adriatycka dostojność. Co ciekawe – niektóre z wycieczkowców zabierały na pokład dziesiątki rowerów górskich – uczestnicy rejsu pływali od wyspy do wyspy i zwiedzali je z perspektywy siodełka i dwóch pedałów. Wspaniały pomysł.
Kolejną noc spędziliśmy na wyspie Scedro niedaleko Hvaru. Bezpieczna boja, urocza zatoczka. Nocne niebo nad nami. Historie nie do opowiedzenia. Tylko my i gwiazdy. Pan Albert i Pan Maksymilian byliby z nas, starych wilków morskich naprawdę dumni. Nie chciało się wracać do świata, którego i tak nie można uratować.
Dzień po dniu nasza załoga nabierała pewności siebie. Samodzielne prowadzenie jachtu morskiego stawało się w miarę proste. Coraz śmielej dążyliśmy do nabywania nowych umiejętności. Wkrótce wejście do portu i praca na silniku nie stanowiły już wielkiej tajemnicy. Dało się słyszeć cichutki chór: “teraz ja, ja chcę”, “jeszcze ja”, “dlaczego nie ja”. Faktycznie – nowe furtki w naszych umysłach zostały otwarte.
Jeszcze przed wyspą Brać i portem Milna wpłynęliśmy na chwilę do Hvaru, by z daleka nacieszyć wzrok architekturą… Przegonił nas stamtąd wielki wycieczkowiec, którego zamiarów nie rozpoznawaliśmy. Ale był na tyle wielki, że wiedzieliśmy, że ma rację.
Milna była wyjątkowa dla wielu z nas. Zmieniła życie i dała nadzieję…. do Trogiru zostało nam tylko 13 mil. Było już łatwo, nostalgicznie i smutno. Trzeba wracać. To tu padły bezwzględne deklaracje, że jeśli tylko wygramy losy na loterii…, to zamkniemy drzwi w Sanoku i wyjdziemy na chwilę dajmy na to “po papierosy” i lądujemy na Karaibach czy Polinezji Francuskiej na jakimś Fischerze 37, Halberg_Rassey`u 52 … czy Nauticat`cie 44. Nie, nie śmiejcie się. Dla tych którzy się nie zaśmiali – zapraszamy na rejs w przyszłości. Dowiadujcie się.
Wiedzieliśmy, co nas czeka w Polsce – sor Florek wysłał nam film o październikowej pogodzie w Sanoku. Kosmos.
Pozostaniemy prze tę jesień i zimę jednak z hymnem wszystkich polskich żeglarzy, ciuchutko podśpiewując “gdyby ktoś przyszedł i powiedział: Stary czy masz czas? Potrzebuję do załogi jakąś nową twarz…”.

Cała relacja na fb:

 

 

Loading

Data utworzenia: 23 października 2025
Data ostatniej edycji: 23 października 2025